Emily Giffin
Pierwsza przychodzi miłość
"Chciałabym mieć więcej sióstr, bo wówczas odejście którejś z nich nie spowodowałoby takiego bezruchu." Emily Dickinson
Właśnie w tej książce mierzymy się z relacjami między rodzeństwem. Dwie siostry i brat. Jedno ginie w wieku dwudziestu kilku lat, reszta radzi sobie z życiem, lepiej lub gorzej. Josie i Meredith radzą sobie zdecydowanie gorzej. Każda z nich karze się za ten feralny dzień, gdy zginął ich brat, Daniel. Trudno określić tę książkę, głównym jej trzonem są relacje między siostrami, choć lepsze byłoby określenie - brak tych relacji. Mur między nimi narastał od wczesnej młodości, później same nie wiedziały jak go zburzyć, więc brnęły dalej.
Każda ułożyła sobie życie, ale żadna nie była z niego zadowolona. Dlaczego? Jedna drugiej zazdrościła. A poza tym mimo czterdziestki na karku, nadal spełniały czyjeś marzenia i oczekiwania. A na tym nie zbuduje się szczęścia. Idąc dalej nieszczęśliwy człowiek, źle reaguje na czyjeś szczęście. Często trudno nam się cieszyć z radości naszych przyjaciół, znajomych, ale jeśli dotyczy to rodziny to sprawa wchodzi na wyższy poziom komplikacji. I takie właśnie są nasze bohaterki. Same komplikują rzeczy nieskomplikowane, nie wspominając o tych skomplikowanych.
Oprócz więzi siostrzanej, spotkamy się również z wątkiem realizacji marzeń. Co mnie tutaj zaskoczyło, droga do ich realizacji... Ale to pozostawiam wam do oceny. Prawda jest taka, że zawsze nam łatwiej, gdy mamy wokół ludzi, którzy nas kochają i wspierają. Bo tak naprawdę miłość przychodzi pierwsza, na ogół towarzyszy nam od pierwszych chwil życia, choć o tym zapominamy - bo jest oczywista i taka codzienna. Komplikacje nadchodzą później, gdy stawiamy warunki. Zaś Giffin przedstawia nam tym razem dużo miłości bezwarunkowej, której tak często nie doceniamy. I chociaż w pewnym stopniu sięgając po tę książkę, liczyłam na jakiś fajny romans lat szkolnych, odnaleziony po latach. Dostałam coś zupełnie innego, ale myślę wartościowego. Szanuj i kochaj swoje rodzeństwo, bo gdy ich zabraknie następuje pustka, której nie zapełnimy. Tak jakoś po lekturze, bardziej lubię swoje rodzeństwo (bo ono zawsze wie o mnie więcej, niż kiedykolwiek wiedzieć będą rodzice).
"Sto dni po ślubie" Giffin skradło moje serce, po czym obiecałam sobie poznać całą twórczość autorki. Muszę w końcu spełnić własną obietnicę...
OdpowiedzUsuń